Kto by się spodziewał, że jeden z październikowych,
jesiennych już weekendów przywita mnie w Gdańsku tak znakomitą pogodą. Samolot
podchodził do lądowania, a ja, zanim dotknęliśmy kołami płyty lotniska spojrzałem
jeszcze przez okno na rozświetlony latarniami Gdańsk. Sądziłem, że miasto po sezonie będzie świecić
pustkami, jednak pogoda spłatała figla i Długi Targ wypełniony był prawie po brzegi
przybyszami z różnych zakątków Europy.
Knajpy raczej zapchane były ludźmi, ale udało się spróbować
pieczonego dorsza, który okazał się rewelacyjny, odwiedzić muzeum polskich
zabawek z lat PRL-u, w którym wspomnienia zaparły dech w piersiach, wspiąć się
na wierzę mariackiego kościoła, no i przede wszystkim zobaczyć morze jesienią.
Dodatkowo trzy godziny - co okazało się zdecydowanie za
krótko - spędzone w Europejskim Centrum Solidarności w stoczni. Rewelacyjne
miejsce. W dalszym ciągu jestem pod jego wielkim wrażeniem. Punkt obowiązkowy
na mapie Gdańska do odwiedzenia i zapoznania się z historią Solidarności i
stoczniowców. Więcej o nim w jednym z kolejnych postów.
Było też molo w Sopocie. Dla mnie pierwszy raz w życiu. Słońce,
krzyczące mewy i szum morza. Obowiązkowo złapane gofry z bitą śmietaną i
borówkami. A potem samolot znowu wzniósł się w powietrze. Szybki powrót po
dwóch fantastycznych wieczorach. Został jeszcze piasek w butach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz